Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o niezależnem stanowisku. Zdobył stanowisko — zaczął myśleć o majątku, o przeniesieniu się do Warszawy, o wielkim kantorze, pośredniczącym między wszystkimi Eisenmanami i wszystką szlachtą... Nagle przez drogę jego życia przeszła Madzia z żółtą różą we włosach, z ponsową przy staniku i — rozleciały się piękne zamiary.
Tuż przy swoim domu, wśród ciemności, spostrzegł jakiegoś człowieka.
— To ty, Miętlewicz?... — odezwał się tamten.
— Ach, Cynadrowski... Czego włóczysz się po nocy?...
— Czekam na pocztę...
— Aha!... Na tę, co zmienia konie u podsędka.
Sekretarz zbliżył się do Miętlewicza i rzekł stłumionym, ale gorącym głosem:
— Gdybyś ty wiedział, jak mi się czasem chce palnąć sobie w łeb!... Nie zdziwiłbyś się, jeżeli to kiedy zrobię.
— Niewiadomo, kto z brzega — odparł Miętlewicz.
— I ty także?...
— Bah!...
Rozeszli się bez pożegnania, jak dwaj ludzie, którzy nawzajem mają do siebie pretensję.
Przez cały następny dzień, po koncercie, Madzię trapił szczególny niepokój: ciągle spoglądała w okno, jakby oczekując na coś niezwykłego; a ile razy kto wszedł — bladła, gdyż zdawało jej się, że już nadchodzi owa przykra wiadomość.
Ojciec milczał i, niewiadomo z jakiego powodu, wzruszał ramionami; matka unikała Madzi. W południe przyszedł Miętlewicz, niewyspany, czy rozgniewany: przedstawił rachuek z koncertu, oddał Madzi pieniądze, przypadające na kościół, i pożegnał ją chłodno. W godzinę później, chłopiec pana Krukowskiego przyniósł piękny bukiet i list, w którym ofiarodawca przepraszał Madzię, że nie może złożyć jej uszanowania, ponieważ dozoruje chorą siostrę. Wreszcie nad wieczorem ukazał się major: chciał zagrać w szachy, ale — nie