Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zna?... Niby to gniewa się, że Fiszman u nas zarabiał — odparła gospodyni z grymasem.
Pani Latter zastanowiła się.
— Fiszman?... Drugi raz już mi to panna Marta powtarza. Nie znam żadnego Fiszmana. Może to ten, co nam masło przywozi?
— Nie, proszę pani. Masło przywozi Berek, a Fiszman to taki kapitalista. Już nawet wiem, gdzie mieszka...
— Trzeba go jutro sprowadzić — odparła pani Latter, patrząc w okno... Zawsze z końcem kwartału są niedobory... Ale za miesiąc będą pieniądze.
Kiwnęła głową na znak, że gospodyni może odejść, i znowu rozpoczęła gorączkowy spacer po gabinecie. Uśmiechała się sama do siebie, czując, że gniew na męża rozbudził w jej duszy nowe zasoby energji.
„Nie dam się!... nie dam się!...“ — powtarzała, zaciskając pięści.
Nie pomyślała, na jak długo wystarczy jej ten nowy zapas sił i — czy nie jest on już ostatnim?
Wychodzącą pannę Martę dopędził w końcu korytarza Stanisław i wszedłszy do jej pokoju, tajemniczo zamknął drzwi za sobą. Potem wydobył portmonetkę, z niej złotą sztukę dziesięciomarkową i rzekł:
— Aha?... Niech pani zgadnie, od kogo to dostałem. To dopiero pan!... Bywali u nas nawet rublowi panowie, ale takiego jeszczem nie miał.
— Prawda — odpowiedziała gospodyni, której oczy uśmiechnęły się do złota. — Ważna sztuka!... Mój Boże, teraz tego nigdzie nie widać, a jeszcze pamiętam za nieboszczki mamy...
— Co tam sztuka. Ale co to za pan, który mi ją dał?... Żebym powiedział pannie Marcie, trupemby padła... słowo daję!
— Oh, jaki mi sekretarz!... Ode mnie wydobywa wszystko, co mam pod sercem, a sam droży się. Któżby mógł dać