Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego? — zawołała pani Latter.
— Bo odrazu znajdę się w takich stosunkach, które wymagają pieniędzy. Może za miesiąc już nie będę od matuchny potrzebował, może... czy ja wiem?... znajdę zajęcie... Ale na pierwszy raz... z temi rekomendacjami, jakie stąd wywiozę, muszę mieć trochę pieniędzy...
— Nie rozumiem cię.
— Widzi matuchna — mówił nieco śmielej — moje znajomości w Berlinie, czy w Wiedniu nie będą studenckie, lecz salonowe... Rozumie się, że zyskam na tem więcej, ale... muszę zaprezentować się jak człowiek salonowy.
Pani Latter pilnie wpatrywała się w niego.
— Ty masz długi? — rzekła nagle.
— Żadnych — odparł zmieszany.
— Dajesz słowo?
— Daję słowo — zawołał, bijąc się w piersi.
— Więc tylko dla zawiązania tam stosunków chcesz mieć tysiąc trzysta rubli?
— Tak... stosunków, które dadzą mi odpowiednie zajęcie...
Pani Latter wahała się przez chwilę.
— Ha! — rzekła — zwyciężyłeś!... Dam ci tysiąc trzysta rubli...
— O, matuchno!... — zawołał, znowu upadając na kolana. — To już ostatnia pomoc...
— Z pewnością ostatnia, bo... już nic nie będę miała dla ciebie.
— A Hela i Solski?... — spytał figlarnie, wciąż klęcząc.
— Ach, na Helę rachujesz?... Życzę ci, abyś się na tem nie zawiódł, a ja... na tobie.
Pan Kazimierz podniósł się, matka mówiła dalej tonem osoby, która ma władzę.
— Pamiętaj, Kaziu: oszczędzam ci wielu przykrych zwierzeń, bo mi nie pomożesz, a potrzebujesz mieć energję dla siebie. Ale powtarzam: pamiętaj, że gdybyś mnie teraz za-