Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A przytem jesteś moim wierzycielem, który daje mi poznać, że mu nie spłaciłam zaciągniętego długu. Tak! nie przerywaj mi. Wychowując was, zaciągnęłam dług wobec waszej przyszłości, a dziś nie mam... To jest, dziś muszę go spłacić...
Dostaniesz pieniądze... jedź i kształć się... Rób karjerę... Ale pamiętaj, że za rok mogę już nie mieć pieniędzy. A w takim razie dług mój względem ciebie umorzy się samą siłą rzeczy.
Pan Kazimierz zaczął biegać po gabinecie i ściskać oburącz głowę.
— Co ja zrobiłem, nieszczęśliwy!... Co się tu dzieje!... Mateczka jest dla mnie jakaś dziwna... Nigdy nic podobnego nie słyszałem!...
A potem, stając przed matką, dodał:
— Już nic nie chcę... Nie pojadę zagranicę...
— Więc co będziesz robił? — zapytała spokojnie.
— Wezmę się do pracy... wstąpię do jakiego biura... Czy ja wiem?... To pewne, że mój uniwersytet przepadł.
I znowu biegał i znowu targał sobie piękne blond włosy. Pani Latter w milczeniu przypatrywała się wybuchowi, a gdy syn, zmęczony, upadł na fotel obok biurka, rzekła chłodno:
— Posłuchaj. Widzę, że jeszcze jesteś dzieciakiem, a zachowujesz się jak histeryczka. Rozumiesz?...
Im bardziej stanowczo brzmiał głos pani Latter, tem na twarzy pana Kazimierza wyraźniej malowała się pokora.
— Ty nie umiesz sobą kierować, a więc ja jeszcze raz pokieruję tobą. Dostaniesz pieniądze i wyjedziesz za kilka dni. Jutro staraj się o paszport.
— Matuchna nie może już wydawać na mnie...
— Ja... mogę — wszystko, co chcę... Rozumiesz?... Dam ci pięćset rubli do wakacyj i jedź...
— Pięćset?... — powtórzył zdziwiony syn. — Matuchno — dodał — droga, jedyna matuchno... pozwól mi zostać... Z pięciomaset rublami nie mam poco jechać...