Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jączkowskiego, z którym miejscowy jenerał-gubernator postanowił skończyć. Chłopi, Żydzi, oficjaliści wiejscy, mieszczanie drobnych osad, z którymi spotykał się Świrski, zgodnie opowiadali, że na Zajączkowskiego ze wszystkich stron idzie wojsko i że każdego, kto był w jego partji, czeka szubienica bez sądu. Zajączkowski tyle rozbił kas, tyle urządził napadów, tylu zamordował ludzi, że już na żadne względy nie mógł rachować, on, ani jego towarzysze.
W takiej chwili Kazimierz wybrał się do miasta X., niby do lwiej jaskini. Czuł, że niebezpieczeństwo otacza go ze wszystkich stron, i to mu pochlebiało, to osłabiało zarzut Altmana. Pewnego dnia, gdy był we wsi, w kwadrans po nim przyjechali kozacy. Przerażony gospodarz schował go pod stóg. Ledwie ukrył go tam, kozacy oświadczyli, że chcą kupić siana, i zaczęli stóg rozbierać. Świrski, leżąc na ziemi, słyszał ich rozmowę, a nawet wyciągnął rękę, i przez sztubackie figle, dotknął zimnego buta jednego z kozaków. Szczęściem zaczepiony nie zwrócił uwagi na dotknięcie, a kupujący rozebrali tylko pół stogu i — Kazimierz ocalał.
Kiedy kozacy odjechali, gospodarz wyciągnął Świrskiego i blady z trwogi zapytał:
— To się pan musiał bać?... Chryste!...
— Wcale się nie bałem — odpowiedział ze śmiechem Kazimierz. — Ale o małom się nie udusił i, gdyby przyszło posiedzieć jeszcze z pół godziny, chyba wylazłbym...
— O dla Boga!... a cóżby się z nami stało?... — zawołał chłop.
Wykrzyknik ten przypomniał Świrskiemu, że naraża nietylko siebie, ale i poczciwców, którzy mu pomagają. Więc, choć zarzut Altmana bolał go, jak rozpalone żelazo, Kazimierz postanowił być ostrożnym.
W czasie noclegu spotkał się z jakimś uciekinierem z partji Zajączkowskiego i dowiedział się, że niema dnia, ażeby nie wymieniano strzałów z wojskiem. Dotychczas jednak Zającz-