Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowski wykręcał się, pomimo wielkiego zimna, niedostatku, a najbardziej — zmęczenia.
Na ostatnim etapie, o parę wiorst od miasta X., na Świrskiego jak piorun spadła wiadomość, że w lasach około Żelaznych Hut odbyła się potyczka, w której zginął Zajączkowski z większą częścią swoich towarzyszów, a kilku złapano i, okutych w kajdany, przywieziono do X. Wiadomość oszołomiła Kazimierza. Czuł, że gdyby nie wyjazd z partji, on dzisiaj należałby do zabitych albo złapanych, i z największą trwogą zapytywał: co się też stało z Lisowskim, Chrzanowskim, z poczciwym Litwinem i wymownym towarzyszem Janem?... Prędko żyje się podczas wojny!...
Na drugi dzień Świrski przyjechał do X. wielką żydowską furmanką, jako August Szulc, poszukujący zajęcia w gminie albo na folwarku. Stanął u jakiegoś Żyda-faktora, który znał wójtów, pisarzy gminnych i obywateli, a zarazem należał do partji.
Po bliższem zapoznaniu się Świrski zapytał faktora:
— Czy prawda, że Zajączkowskiego rozbili?...
— Bandę jego rozbili, ale on sam podobno wymknął się. Za to przywieźli kilku młodych, bardzo pięknych panów...
W Świrskim serce zamarło.
— Czy nie wiecie nazwisk?... — spytał.
— Nie wiem. Ale ja tu przyszlę takich, co będą wiedzieli.
— Pędzelek jest w mieście?... Może z nim mógłbym się zobaczyć?
— Pan Pędzelek jest, ale on teraz bardzo zajęty... Chociaż... może i jego pan spotka.
Nad wieczorem przyszedł do mieszkania faktora młody Żyd mizerny, z rzadkim zarostem. Miał na sobie rewolucyjną pelerynę i bardzo rewolucyjny kapelusz, na twarzy ceglaste wypieki, a w oczach jakiś niezdrowy płomyk.
— Jak się towarzysz ma? — zaczął przybysz tonem, który