Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den niewysoki, włosów kasztanowatych, z szafirowemi oczyma... ogromny zapaleniec... Nic, tylko biłby się!...
„Lisowski...“ myślał Kazimierz.
— Drugi był trochę wyższy, szczupły, szatyn... Ten zachowywał się najstateczniej, i zauważyłem, przymykał jedno oko...
Kazimierz zerwał się z krzesełka... Chciał coś powiedzieć, lecz pohamował się nie bez wysiłku i tylko pomyślał.
„Albo to był Chrzanowski, albo... chyba rozum tracę...“
Linowska, nie podnosząc oczu, uważnie przypatrywała się Świrskiemu. Ale Wilczek nie spostrzegł wzruszenia swego słuchacza i prawił dalej:
— Najmniej... to jest wcale nie podobał mi się trzeci: wielki drab, z twarzą bladą, nalaną, ponuremi oczyma. Chwilami wydawał się ociężałym, a chwilami był gibki jak kot... Tego migdałka, powiem państwu dobrodziejstwu, nie chciałbym sam na sam spotkać w lesie...
Na twarz Świrskiego wystąpiły mocne rumieńce. Prawie był pewien, że ów trzeci to Starka, że wszyscy trzej byli tymi kolegami, o których troszczył się i dla których został w kraju. A z drugiej znowu strony przeraziły go obserwatorskie zdolności Wilczka.
„Ile ten człowiek nieszczęścia mógłby narobić, gdyby chciał...“ pomyślał Kazimierz. Ale na łagodnej twarzy podleśnego prawie było napisane, że — on nikomu źle nie zrobi.
Podano herbatę, a jednocześnie okazja z Hut Żelaznych przyniosła listy od starego Linowskiego i Władka. Jeden z listów był adresowany do Świrskiego.

Mój najmilszy — pisał Władek — jeszcze raz proszę, błagam cię, przyjedź do Grudy choćby na kilka godzin. Drogi są zupełnie bezpieczne w tej okolicy. Nasłuchałbyś się tu... nasłuchał!... Powiem Ci dwa słowa: Galicjanie są pewni, że cały ruch rewolucyjny i strajkowy u nas wywo-