Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no. A nadewszystko żal mi owych wesołych majówek na tej smutnej polance.
— Smutnej!... — powtórzyła Jadwiga. — Nawet zdaje mi się, że jeszcze w tej chwili słyszę śmiechy i krzyki... Niech się pan nie obrazi, ale czasami myślę, że pan rzadko bywa w towarzystwie młodych panien...
— Prawe nigdy... A jeżeli znajdę się między pannami, jestem tak niezgrabny, że wszyscy ze mnie żartują...
— Z pana?... Nawet nie wyobrażam sobie... osoby, jako tako wychowanej, która nie podziwiałaby pana...
— Ostrożnie! — zawołał Świrski, chwytając za rękę pannę Jadwigę, która, poślizgnąwszy się, o mało nie upadła.
— Dziękuję — rzekła, otrzepując śnieg z rękawów. — Jest pan dla mnie zanadto dobry...
— Jestem tylko wdzięczny. Pamięta pani chwilkę, kiedy to Dębowski zapytał, czy mam wyjechać do Galicji, czy zostać?...
— No i cóż, powiedziałam, że powinien pan zostać... — odparła zmieszana Jadwiga.
— I wybiegła pani z pokoju... Tej łzy nie zapomnę pani...
— Tylko jednej?... — przerwała mu Jadwiga. — A ja rozpłakałam się wtedy jak dziecko, bo przyszedł mi na myśl nieszczęśliwy Jędrzejczak... Boże, cóżto za bohater!... zginął, ażeby nie zdradzić waszych zebrań... I wobec ofiary Jędrzejczaka ten staruch Dębowski miał odwagę zachęcać pana do opuszczenia prześladowanych kolegów...
— Trudził się niepotrzebnie...
— Ja myślę!... — szepnęła Jadwiga. A po chwilowem milczeniu odezwała się głośno:
— Nie uwierzy pan, jak często łamałam głowę nad pytaniem: dlaczego tyle młodzieży inteligentnej przystąpiło do rewolucji?...
— Której niema!... jak twierdzi pan Dębowski...