Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi, aby od świąt zażądali zwiększenia pensji i ordynarji, a zmniejszenia godzin pracy. A także zapewniał ich, że już w przyszłym roku wszystka ziemia szlachecka przejdzie do chłopów...
Świrski wzruszył ramionami.
— Tak mówił, proszę pana, ten podróżny — ciągnęła Jadwiga — a gdy furman odezwał się, że szlachta ziemi darmo nie odda, włóczęga odpowiedział mu: „Niech szlachta prędzej wynosi się zagranicę, gdyż będą ich rżnąć i palić...“
— A nie powiedział: czy będą rżnęli spalonych, czy też będą palili zarżniętych? — uśmiechnął się Kazimierz.
— Żartuje pan, a przecież te pogróżki pana więcej obchodzą, aniżeli mnie...
— A tak!... Wyobrażam sobie, jakby wyglądał parobek, który — naprzykład — memu stryjowi zaproponowałby oddanie majątku... — odpowiedział Świrski. — Bo nas, tutaj, może otoczy swoją opieką ten... praktykant z Żelaznych Hut... — dodał z ironicznym uśmiechem.
— Ach, jak ja go się wczoraj bałam!... — wtrąciła Jadwiga.
— Zdawało mi się, że pani z największą sympatją słucha jego pogróżek...
— Ja?... Wyborny pan sobie!... Ja sympatyzuję tylko z takimi, którzy pracują dla ludu, którzy go oświecają, ale nie z tymi, którzy go bałamucą niewykonalnemi obietnicami...
— Słusznie!... Więc woli pani pana Klemensa?...
— Z pewnością!... On, równie dobrze jak i ja, rozumie, że przedewszystkiem trzeba nauczyć lud czytać i pisać. Bo tam, gdzie napełniają się szkoły, pustoszeją więzienia...
— Naprzykład, w naszem kochanem mieście X. są cztery szkoły średnie męskie, trzy żeńskie, z dziesięć elementarnych i... więzienie przepełnione...
— Winszuję!... — przerwała mu Jadwiga. — Zaczyna pan mówić, jak Dębowski...