Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wigę i tej już nie odstępował. Wnet zadzwoniły sanki podleśnych, państwa Opatowskich, którzy, straciwszy w jesieni dwoje dzieci, nie mieli odwagi na święta zostać w domu i wprosili się do Linowskiej. Wkońcu chłopskie sanki przywiozły młodego praktykanta z Żelaznych Hut i księdza wikarego który, pokłóciwszy się z proboszczem, przybył na Wigilję do Leśniczówki.
Ostatnia ukazała się pani Linowska, osłabiona, mizerna, ale tak zadowolona z gości, że kolacja zeszła wszystkim bardzo wesoło. Przy gąsiorze starego miodu, siedzący obok Jadwigi pan Klemens promieniał, nawet rozpogodziły się twarze Opatowskich, którym ksiądz wikary opowiadał półgłosem jakąś dykteryjkę. Tylko Świrski był zamyślony, a energiczna fizjognomja młodego praktykanta nie przestała być ponurą.
Namówiona przez Jadwigę pani Linowska, umoczywszy usta w kieliszku, rzekła:
— Bodajbyśmy na rok przyszły zebrali się tu znowu wszyscy, w komplecie... I bodajbyśmy nareszcie doczekali tych lepszych czasów, na które od tak dawna czekamy...
Opatowski. Pani dobrodziejka będzie miała swój komplet: męża, dzieci, wnuczkę... My nie...
Praktykant. Nie wiem, czy za rok już będą lepsze czasy...
Wikary. To prawda... Panno Jadwigo, proszę jeszcze o kieliszeczek...
Świrski. Kto ten rok przeżyje, na pewno doczeka lepszych czasów. Chociaż... nie wiem, czy dla nas będą tak dobremi, jakbyśmy chcieli i — mieć mogli...
Sekretarz. Słyszę to od pana już po raz drugi, ale... niedobrze rozumiem.
Linowska. Niechże pan i nam powie coś o swoich nadziejach.
Świrski. Moje przewidywania opierają się na bardzo prostej zasadzie. Od dziś za rok zwycięży rosyjska rewolucja