Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strażnicy wyłapią wiewiórki z naszych lasów, aniżeli znajdą panicza, jak się między chłopów dostanie...
Dębowski niecierpliwie machnął ręką.
— No, a teraz panna Jadzia ma głos!... Powinien Świrski zostać?...
Panience oczy jakby powiększyły się. Splotła ręce i ledwie dosłyszalnym głosem odpowiedziała:
— Pan Świrski musi zostać, dopóki jego koledzy...
Nie dokończyła i wybiegła z pokoju.
— Władek — syknął doktór — idź do stajni i każ zaprzęgać... A Kobielak niech sprowadzi swego konia, to odwiezie mnie do Hut... Cholera z temi apostołłłłkami... z temi uświadomionemi działaczkami!...
Kobielak podniósł się z krzesła i podziękował pani Linowskiej za traktament. Dębowski zirytowany zaczął kręcić się po pokoju, a znalazłszy swoją bobrową czapkę, wybiegł z pokoju razem z Władkiem.
Gdy znaleźli się na dziedzińcu i chłód ich ogarnął, rzekł doktór:
— Świrski zgubiony... Stryj, o ile mógł, przewracał mu we łbie... rewolucja jeszcze lepiej przewróciła mu we łbie, a teraz panny dorżną go...
— A ja mam dobre przeczucia i wiem, że wszystko skończyłoby się jak najlepiej, gdyby...
— Utrzyj psu nos przeczuciami!... — odparł doktór. — A cóżto za gdyby?...
Władek spochmurniał.
— Pan doktór żartuje, a według mnie jest to najgorsze, że... Kazio nie ma pieniędzy...
Doktór zatrzymał się obok zamarzniętej studni z żórawiem.
— Nic nie ma?... — zapytał. — Więc z czemże wybieraliście się na wojnę?
— Kazio w piątek rozdał prawie wszystkie pieniądze —