Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brym, tak wyrozumiałym i skłonnym do przebaczenia, jak w tej chwili. I czy podobna, ażeby właśnie teraz ludzie chcieli zrobić mu co złego?...
Kibitka wjechała w kwadrat, którego najdalszym bokiem był stary mur. Naprzeciw muru stał szereg żołnierzy, dwa zaś inne boki tworzyli widzowie. Jędrzejczak spostrzegł między nimi Pędzelka, który dał mu jakiś znak... Było jeszcze kilku kolegów ze szkoły handlowej i młoda kobieta, czarno ubrana, należąca do kierowników miejscowej organizacji socjalistycznej.
Jędrzejczak jedną ręką oparł się o szyję konia żandarmskiego i lekko zeskoczył na ziemię. Potem, nie czekając na księdza, śmiałym krokiem podszedł do grupy oficerów. Teraz spostrzegł, że pod murem stoi słup, przed którym, na tle śniegu, widać świeżo wykopany dół i kupkę ciemno-żółtej gliny.
Warczące bębny nagle ucichły. Jeden z oficerów, człowiek siwy i zgarbiony, rozwinął papier i bardzo niewyraźnie, głosem bełkoczącym, coś przeczytał.
Jędrzejczakowi krwią nabiegły oczy. Jak nieprzytomny, zaczął wygrażać pięściami i krzyknął:
— Teraz ja panu coś przeczytam... Niech żyje wolność!...
— O Matko, cudami słynąca!... — odezwał się zdaleka jękliwy głos kobiecy.
Bębny znowu zawarczały, dwaj żandarmi schwycili Jędrzejczaka za ręce i poczęli wciągać na niego przestronną, białą, z bardzo długiemi rękawami, koszulę. Nie bronił się, owszem pomagał, ażeby czem prędzej usunąć płótno z przed oczu. Kiedy wydobył głowę ze zwojów koszuli, uśmiechnął się, lecz w tej chwili spadł mu na oczy płócienny kaptur, i żandarmi pociągnęli go w stronę słupa. Szedł, potykając się. Potem uczuł, że go długiemi rękawami koszuli przywiązują...
— Niech żyje wolność!... — zawołał ochrypniętym głosem.