Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ci moją ostatnią godzinę i to, co po niej nastąpi... Miłosierny Jezu, zmiłuj się nade mną...
— Miłosierny Jezu, zmiłuj się nade mną... — powtórzył machinalnie Jędrzejczak.
Siedząc na trzęsącej kibitce, skazaniec widział każdy dom, każde okno, każdą latarnię, każdego człowieka. Tędy chodził na spacery za miasto. Na tym parkanie Adamski wyrysował w lecie bardzo zabawnego mężczyznę z fajką... O, idą i patrzą na niego dwaj koledzy szkolni: Rzeszotarski, z którym onegdaj przerabiał buchalterję, i Klim, przezwany Organistą...
„Patrzcie na mnie!... — myślał Jędrzejczak. — I powiedzcie Świrskiemu, Lisowskiemu, czy się bałem...“
— Gdy nędzne serce moje — mówił ksiądz łkającym głosem — trwogą śmierci znużone, upadać zacznie z wysileń przeciw nieprzyjaciołom zbawienia... miłosierny Jezu, zmiłuj się nade mną...
— Zmiłuj się nade mną... — powtórzył Jędrzejczak tylko dlatego, ażeby nie robić przykrości księdzu.
Jeszcze nigdy w życiu... nigdy... nie czuł się tak dziwnie podnieconym, jak w tej chwili, i nie zamieniłby swej kibitki na triumfalny wóz cezarów. Wciąż widział każdy najdrobniejszy szczegół drogi, każdego przelęknionego Żyda, każdego kolegę, każdą przerażoną albo zapłakaną kobietę... Jednocześnie przypominał sobie wszystko, o czem myślał, z kim rozmawiał w tych miejscach, przez które przejeżdżali... I jednocześnie widział całe dzieciństwo swoje, czasy szkolne... wszystko, co kiedy czytał, o czem rozprawiał... Ani jedna myśl, ani jedno uczucie nie pozostały w ukryciu: wszystko rozwijało się przed nim, tworząc jeden wielki obraz, na którym wypadki nowsze miały żywe barwy, wypukłość i jakby mięsistość, wypadki dalsze mieniły się kolorami mgieł i obłoków.
Nigdy nie był tak szczęśliwym, nigdy nie czuł się tak do-