Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to kpiny ze zdrowego rozsądku, czy zapowiedź niebywałego przewrotu w świecie?...
— Przesada, szanowny kolego, przesada!... — odpowiedział pięknym barytonem młodszy. — A gdyby ten nasz pupil był w szkole kadetów, czy junkierskiej, zresztą nie wiem, jak ją nazwać, i gdyby w siedemnastym roku nie potrafił powiedzieć czegoś o sztuce wojennej, z pewnością obaj nazwalibyśmy go — osłem...
— Ależ on nie jest w szkole junkierskiej, tylko w handlowej...
— Wasz siostrzeniec nie jest w szkole muzycznej, tylko także w handlowej, a mimo to wcale nieźle bębni na szpinecie. Czy miałbym go za to podziwiać?...
— W każdym razie dzisiejszy odczyt jest dla mnie rzeczą zdumiewająco nową! — mówił starszy. — I mam ochotę powiedzieć z Hamletem, że świat wyszedł z zawiasów!...
— A ja biorę to prościej i rozmaite ekstrawagancje młodzieży uważam, jako świt nowego okresu w historji. Okres ów dla następców naszych będzie tak naturalnym, jak ten, w którym żyjemy, wydaje się naturalnym dla naszego pokolenia.
— Pomimo to — rzekł starszy — bardzo jestem ciekawy przyszłości już nietylko wszystkich naszych uczniów, ale choćby takiego oto Świrskiego. Handlowcem ani żadnym pracownikiem nie będzie on... Ale może z niego wyrosnąć jakiś Moltke?...
— Uspokój się, kolego!... W najlepszym razie młody człowiek wstąpi do wojska, przegra w karty pół majątku, pójdzie do szpitala, potem pojedzie do Buska... A wkońcu zapuści szpiczaste wąsy, jak jego stryj, będzie chodził wyprostowany, w zapiętym surducie, osiądzie na wsi, jeżeli go chłopi z niej nie wypłoszą, i postara się na handlu zbożem i bydłem odzyskać to, co utracił w wojsku na kartach.
— A jeżeli będzie z niego drugi Moltke?...