Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po tej komendzie przednia straż bataljonu Donerstagów ukazała się na ulicy.
— Czyś pan oszalał, panie Donerstag! — krzyknął z lufcika Żabicki. — Co za dzikie grymasy!... Chodźcie natychmiast na górę.
— Ależ pan chyba nie słyszałeś, że nam wymyślają od piwowarów! — odparł z ulicy Donerstag.
— Przecież pan nie jesteś piwowarem, tylko garbarzem? No, chodźcie!... Nie psujcie zabawy.
Nastąpiła nadole krótka rada familijna, po której w kilka minut weszli do salonu czterej panowie Donerstagowie młodsi w czarnych garniturach, prowadzący cztery panny Donerstag młode, w zielonych sukienkach. Założyciele tej pięknej rodziny maszerowali w arjergardzie.
Po takim początku, jakby za dotknięciem czarodziejskiej laski, sala poczęła się napełniać. Widziano tam panią Wietrznicką, obywatelkę ziemską z małżonkiem, który, zaplątawszy się w ogon żony, o mało że nie runął na ziemię. Widziano pana Frejtaga z piękną jedynaczką Halką, na którą ogromnie z ukosa spoglądał młody lecz zadłużony dzierżawca Birbantowicz. Widziano Fonsia Gęgalskiego, asesora Sontaga, adwokata Goldcwejga, Scyzorskiego lekarza, Pieprzkowskiego kupca, Bursztynowicza księgarza, tudzież mnóstwo innych wiejskich i miejskich obywateli, w towarzystwie żon, sióstr i córek.
Słuszność nakazuje wyznać, że piękna ta całość rozbiła się na dwie gromady: hreczkosiejów i mieszczan. Żabicki, paru lekarzy i Bąkalski starali się utrzymać między nimi jakąś łączność.
— Tęgi chłop ten Kukalski! — mówił Birbantowicz do redaktora.
— Ale pani Kukalska jeszcze tęższa... dźwiga bowiem na uszach ze sto korcy pszenicy,
— Co to znaczy?