Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziś mile wieczór w domu państwa Pasternakowskich?... — spytał tym razem Edzio, sądząc, że jego interwencja wywoła natychmiastową odpowiedź.
Doktór filozofji nagle podniósł głowę, włożył w usta wielki palec i, oparłszy na nim zęby, milczał.
— Genjusz ludzkości! — szepnęła Hildegarda z rozkoszą, patrząc w półprzymknięte oczy gościa.
— Uniwersalny umysł! — odpowiedział również szeptem Diogenes.
— Blaga! — mruknął Edzio.
Starą damę zniecierpliwiło milczenie przybyłego — zebrawszy więc cały zasób odwagi, spytała:
— Pan konsyljarz dobrodziej...
— Co?... — przerwał gość, rzucając nagle głowę wtył jak lew przebudzony.
— Nic! nic!... — zawołała przerażona staruszka, podnosząc do nosa chustkę, zmaczaną w kolońskiej wodzie.
Doktór filozofji znowu oparł czoło na dłoni i milczał.
— Przepyszny! — szepnęła Hildegarda. — Panie Fajtaszko... wdzięczność do śmierci...
— Na pierwszy rzut oka poznałem niepospolity umysł — odparł Diogenes, czule ściskając paluszek nadobnej swojej przyjaciółki.
W tej chwili zamyślony doktór filozofji podniósł znowu głowę i patrząc w sufit, rzekł z pośpiechem:
— Tu... musi być dużo złodziei...
Obecni spojrzeli po sobie, a Diogenes spytał:
— Pan doktór pyta o ogólny stan moralności naszej okolicy, czy też...
— Jeżeli o moralność chodzi — przerwał Edzio — w takim razie ja mogę służyć informacjami. W roku bieżącym mieliśmy w mieście trzydzieści kradzieży, dwa podpalenia, pięć usiłowań gwałtu, z których trzy tylko były uwieńczone...