Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zacyjnego pochodu, rozległo się kołatanie do zalepionych drzwi, po którem jakiś ostry, kobiecy głos zawołał:
— A czy jesteś tam?...
— Jestem, Hilciu! — odpowiedział Diogenes, szybko okręcając się kołdrą i biegnąc ku drzwiom.
— Podobno przyjechało kilku filozofów z Warszawy?
— Bajka, Hilciu, jak cię...
— Słyszałam, że chcą mi złożyć uszanowanie?
— Co za plotki! co za niegodziwe plotki!
— Wypada ułatwić im zbliżenie się...
— Hilciu! nie wierz temu — błagał Diogenes, przestępując z nogi na nogę i rozpaczliwie owijając się w kołdrę.
— Pleciesz głupstwa! — odparł niecierpliwie głos. — Wiem przecież, że są dwaj Klinowicze, którzy coś tam pisali o bezświadomości...
— Ależ...
— Nie nudź mnie!... Zaprosisz ich dziś na wieczór...
— Ależ...
— Niedołęgo!... — wrzasnął głos. — Zaprosisz ich dziś na wieczór i basta, chcę tego!
W odpowiedzi na tak stanowczo sformułowane żądanie, utalentowany Dyncio trzepnął prawą ręką w udo, co wydało trzask, podobny do uderzenia kijem w ścianę, rzucił rozpaczliwie kołdrę na łóżko i szybko ubierać się począł.


∗             ∗

Dnia tego powiatowe miasto X., należące do tych, które najpierwej uwierzyły w postęp, emancypację, tunel anglo-francuski, artykuły wstępne „Przeglądu Tygodniowego“ i w proszek perski, jako środek antycholeryczny, dnia tego miasto X. trzęsło się. Mówiono sobie pocichu, półgłosem, a nawet zupełnie głośno, że w hotelu „pod Bykiem“ stoi mnóstwo doktorów filozofji, którzy przyjechali poznać pana Diogenesa, ucałować paluszki szlachetnej Hildegardzie, uści-