Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałem ich dziś obu o godzinie dziewiątej rano, w hotelu pod Bykiem... Poszedłem en frak, en biały krawat i en lapisowe rękawiczki (spodnie miałem te same). Pytam garsona: piąty numer śpi? Myje się — odpowiada garson. Pukam we drzwi... Entrez!... Przepraszam, rekomenduję się, zostawiam dwa bilety wizytowe (dla obu panów), wspominam o panu...
— Jakże wyglądają? — pyta wzruszony nieco Dyncio.
— Jeden leżał w łóżku pod popielatą sławucką kołdrą, drugi mył się mydłem glicerynowem...
— Ależ fizjognomje, obejście?...
— Przecież mówię! Ten, który się mył, miał koszulę w czekoladowe paski. Wracając z hotelu kupiłem sobie zaraz trzy takie same u Goldglasa...
— Ależ co mówili?...
— Ach! co mówili?... To już mój sekret, na wyjawienie którego brak mi czasu, bo muszę się śpieszyć...
— Do czego?... Czy do ubrania się w kolorową koszulę, czy do zawiadomienia miasta o szczęściu, jakie je spotkało?... — spytał ironicznie Dyncio.
— Panie... Sarkazm?! — oburzył się gość.
— Najczystsza prawda! — odparł zirytowany gospodarz. — Każdego z życzliwych panu dotknąć musi naprzód łatwość, z jaką poddajesz się pan nowym wpływom, a powtóre zupełny brak samodzielności...
— Panie!...
— Tak jest, panie! a najlepszym dowodem tego braku samodzielności jest kupno trzech kolorowych koszul, dlatego tylko, że podobną jakiś quasi filozof, jakiś przybłęda nosi... Cha! cha! cha!...
— Przybłęda?... brak samodzielności?... — wołał oburzony pan Dryndulski, zasadzając z wielką pewnością siebie obie ręce w kieszenie boczne. — Rozumiem!... zazdrościsz pan dwom nowym gwiazdom, które mogą zaćmić jego zasługi...