Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

światło, posłałem służącego po doktora, a sam usiadłem w przedpokoju na krześle, jęcząc.
Wtem... włosy stanęły mi na głowie, a ból na chwilę ustąpił... W kącie, obok lustra, ujrzałem... mój przeklęty kij, ten sam kij, z główką murzyna, który mi niedawno wyleciał z powoziku.
Zacząłem wołać i pukać. Przybiegła pokojówka i kucharka.
— Co to jest? — spytałem, wskazując na murzynka.
— Ten kij? To laska jaśnie pana — odparła kucharka, myśląc, że jestem nietrzeźwy.
— Skąd on się tu wziął?
— Stał tu ciągle.
— Jakto stał? Przecież wziąłem go z sobą do Marcelina.
— Nie. Jaśnie pan do Marcelina wziął parasol, a kij wciąż tu stoi — objaśniła kucharka.
Sprawiedliwe nieba!... A zatem zgubiłem, i to zgubiłem rozmyślnie, mój pamiątkowy parasol, a ten gałgan murzynek został! Co powie Ewusia?...
Zapukano do drzwi; lokaj przyprowadził doktora i felczera. Nastawili mi nogę, obandażowali, obłożyli lodem. Alem nawet nie czuł bólu, wyłącznie zajęty straszną myślą, że zgubiłem parasol, i... co o tem powie Ewusia!...
A teraz — chyba zupełnie odgadłeś pan moją prośbę? Więc zaklinam cię na wszystko, co wielkie i święte: zrób o moim parasolu ogłoszenie. Napisz, że parasol ten stanowi drogą pamiątkę, i że gotów jestem zapłacić znalazcy choćby pięćdziesiąt rubli. Ale ogłoś swój adres, a mego nazwiska nie wymieniaj, bo inaczej Ewcia dowie się o wszystkiem.
Parasol!... Pamiętaj pan — parasol!...
Postscriptum. Właśnie kiedy skończyłem list niniejszy, odwiedził mnie Steinberg. Nie mogłem powstrzymać się od przeczytania mu tego interesującego utworu.
Kochany pułkownik śmiał się, aż mu oczy zachodziły