Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewno został na mecie — odezwał się sekundant Steinberga.
— Pal go djabli! — zawołał Steinberg. — Idźmy, panowie, do Stępka, bom okrutnie głodny.
— Natychmiast was dogonimy — odparłem, zawracając ku łączce.
Teofil przyłączył się do mnie.
— Daj spokój — mówił — nie warto tracić czasu dla tak brzydkiego kija. Dam ci w prezencie lepszy.
Nie odpowiedziałem mu, lecz przyśpieszyłem kroku. Jakto, miałbym wyrzec się murzynka, który wywołał ten sławny pojedynek i tak dzielnie sekundował mi przy barjerze?...
Nigdy!
Nie doszedłszy do łączki, zetknęliśmy się z kilkoma chłopami i małym pastuszkiem. Chłopiec trzymał w ręku murzynka.
— Moja laska! — zawołałem.
Chłopi stanęli, a jeden odezwał się:
— To panowie strzylali po parku?
— Śni ci się, człowieku! — zawołał Teofil i nieco pobladł.
Wystąpiłem naprzód.
— Ten pan nie strzelał — rzekłem do chłopów, wskazując na Biedrzyńskiego — tylko ja. Miałem pojedynek.
— No, to pan zapłaci za krowę — odparł chłop.
— Za jaką krowę?
— A za tę, co ją pan ubił. Piankne było bydlę, warte ze sto rubli.
Naturalnie poszliśmy do krowy, która nie była zabita, tylko raniona w łopatkę. Znalazła się nawet kula, którą przy nas najstarszy chłop wyjął z poza skóry zwierzęcia tępym kozikiem.
Targ w targ, daliśmy chłopom sześć rubli za krowę, pastuszkowi dwadzieścia groszy za znalezienie mojej laski,