Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie dwa ruble — rzekł tokarz.
Zapłaciłem dwa ruble, i od tej pory nie rozdzielamy się z moim murzynkiem. Jeżelim się zaś kiedy rozdzielił z nim, to on zawsze sam do mnie wracał, nabawiając mnie przytem mnóstwa kłopotów.
Jak już powiedziałem, nie jestem przesądny; myślę jednak, że w moim kiju pokutuje jakiś zaklęty djabeł, który nabrał do mnie osobliwej sympatji.
Posłuchaj pan bowiem, co mi spłatał zaraz w kilka dni po przejściu na moją własność.
Zapomniałem dodać z początku, że jestem dość żywego usposobienia, ale łagodny. Pokłóciłem się z ludźmi parę razy, ale nie pamiętam, ażebym kogo uderzył, rozumie się — do chwili kupienia sobie fatalnego kija z murzyńską głową.
Tymczasem od dnia, w którym zamiast złożonej rękawiczki począłem nosić laskę, opanowała mnie jakaś dzika werwa. Idąc przez ulicę, bezświadomie ściskałem kij, a ściskając, z grzeszną satysfakcją myślałem... żeby nim kogo obłożyć!... jak przystało na członka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Otóż we trzy czy cztery dni po zrobieniu sobie nieszczęsnego sprawunku, idę Nowym Światem. Idę wyprostowany, silnym krokiem, i nagle uważam, że około mnie poczyna kręcić się jakieś dwuznaczne indywiduum, które w dodatku bezczelnie zagląda mi w oczy.
„Złodziej — myślę. — Ależ dam ci, jeżeli mnie zaczepisz...“
W tej chwili, jakby na komendę, szarpie mnie ktoś za kieszeń. Odwracam się i widzę tego samego faceta z najniewinniejszą w świecie miną, jakby nigdy nic.
„Ach! hultaju!“ — myślę sobie. Krew uderzyła mi do głowy, i machnąłem kijem naoślep.
— Jezus Marja!— wrzasnęło podejrzane indywiduum. — A za cóż mnie wielmożny pan tak uczcił?...