Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na kryształowej klamce. — Mnie nie zrobią nic, no — a ty się wytłomaczysz... Wreszcie, redaktorowie za tobą poręczą!
Popchnęła drzwi, mnie we drzwi, i otóż znaleźliśmy się w przedpokoju.
Chryste Elejson! co za salony, jakie meble, jakie światła!... Pulchna figurka mojej towarzyszki jak najdokładniej odbija się w podłodze; — dywan na stole, dywan pod stołem, aksamity na kanapie... Na marmurowych słupach stoją urny i bocianowate dzbany etruskie, fotele takie, że na najgorszym z nich z całą satysfakcją usiadłbym nawet wówczas, gdyby mi głowę w tej pozycji zdjąć miano. A portjery... phy... A złote kutasy, ciężkie jak grzech śmiertelny!
Westchnąłem.
— Mój Boże! jakby też to mnie chudeuszowi wigilja smakowała w takim salonie...
— Spojrzyj — szepnęła moja przewodniczka.
Wsunąłem głowę pod jej ramię i zasłonięty portjerą patrzyłem.
W salonie były dwie osoby: jakaś młoda i piękna blondynka (cukiereczek! — powiadam), w powłóczystej sukni, i jakiś o tyle chudy, o ile znudzony frant, który, siedząc na kanapie, przekładał nogi, a palcami czesał dość zresztą rzadkie faworyty.
— Karolu, więc wychodzisz? — pytała blondyneczka głosem, który przeszył mi serce, jak materac tapicerska igła.
— Zostanę, Anielo, byleś mnie tylko... — odparłem.
— A cicho, teee!... — mruknęła Wigilja, przyciskając mi bardzo poufale łokciem głowę do swojej mocno podwatowanej talji.
— Muszę wyjść, duszko, jak cię kocham — teraz dopiero odpowiedział frant, znowu przekładając nogę.
— Więc zostawisz mnie samą nawet w tym dniu, Karolu?...
Ostrz głosu blondynki przeszedł mi gdzieś pod łopatką i oparł się na futrze.