Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niespodzianie przerwanego walca, a zacząć polkę albo oberka, o ile takowe figurują w repertuarze miejscowych muzyków.
Spory kawałek czasu upłynął, zanim pan Adolf, wyminąwszy wiele ogrodów, gaików, pól i łączek, na których: „pod wszelką odpowiedzialnością lub karą policyjną zabrania się chodzić lub wydeptywać trawę,“ znalazł wreszcie rezydencją chorego przyjaciela, a przed nią małego kota z szerścią bardzo dokładnie oskubaną przez psy, kilka prosiąt również oskubanych i starą kobietę, stojącą z rękami, założonemi na brzuchu. Nastąpiła wymiana pytań i objaśnień:
— Czy tu mieszka pan X?...
— Może i tu, abo co? — zagadnęła kobieta.
— Chciałbym się z nim zobaczyć.
— Tera nie można, bo pan wyszed do lasu.
— A możebyście go poszukali?
— Kto go ta bandzie sukoł!
— A czy prędko wróci?...
— I tego niewiadomo. Moze prandko, a moze nieprandko, kto go ta wi!...
Po długich certacjach, w ciągu których dobra kobiecina wyraziła obawę, aby domu przy święcie nie okradziono, znalazł się wreszcie posłaniec po chorego przyjaciela, a pan Adolf, zaleciwszy, aby go w stosownym czasie wezwano, odsunął się dla chwilowego odpoczynku o kilkadziesiąt kroków od domu między zarośla. Jakoż prędko wynalazł odpowiedni pagórek, zdjął nieco przyciasne kamasze i zwróciwszy twarz ku niebu, wpadł w głębokie zamyślenie, z głośnem chrapaniem połączone.

∗             ∗

Jeżeli istnieje raj ziemski, to jest nim niezawodnie kolonja „pod Dębem.“ Cudna ta miejscowość, obok win „we wszystkich gatunkach,“ limonady, biszofu, piwa kulmbachskiego, kilku altanek, mnóstwa stolików i ławeczek, lokaja we fraku,