w oczy, wreszcie przybyły, zwracając się z powtórnym ukłonem do mamy, rzekł:
— Niech pani będzie łaskawa temu małemu pozwolić bawić się z nami.
— Owszem!... owszem!... Idź, Franiu, bawić się z tymi grzecznymi chłopczykami — odparła mama. — Ach, jakież cudowne dzieci są w tej Warszawie!
W okamgnieniu zmieszanego Frania otoczyła gromadka dzieci, i rozpoczęło się śledztwo:
— Kawaler umiesz się bawić?
— W co kawaler umiesz się bawić?
— To jakiś mazgaj!...
— A skąd kawaler?...
— My z mamą i z Zosią i z Władziem, jesteśmy aż z K...
— Panowie!... bawmy się w jenerała — zaproponował marynarz. — Wy będziecie żołnierzami, ja jenerałem, a ten mały koniem...
— Dobrze... dobrze... hura!...
Za chwilę mały Franio, trzymając sznurek w zębach, podcięty parę razy batem, cwałował pomiędzy drzewami. Jenerałowie i żołnierze zmieniali się co kilkanaście sekund, ale przybysz z K... ciągle był koniem i w charakterze tym dotąd galopował, aż zmęczony i wyćwiczony pejczem, upadł na ziemię, zanosząc się od płaczu. Towarzysze jego rozpierzchli się jak wróble.
— Ach, to nicponie te warszawskie dzieci!... ach! to urwisy!... — woła przestraszona mama, uspakajając, trzepiąc i obcierając Frania. Wreszcie kiedy przeszło i to zmartwienie, ruszyliśmy wpoprzek alei głównej ku mleczarni.
— Chryste Panie... jakie ogony te damy noszą!... jaki tu kurz!... Taż odsapnąć nie można... zupełnie jakby kto stado owiec przepędził!... — lamentowała jejmość.
— Panie Bolesławie — pyta urocza Zosia — a co znaczą te beczki?
Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/018
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.