Strona:PL Bogusławski - Cud czyli Krakowiacy i Górale.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Myślał, ze złoto złapie, dziś ma torbę siecki.
Jak tylko pani Dorota
Wlazła w dom, zaraz niecnota,
Starca zawojowała i córkę mu gryzie;
A sama, jak zobacy zwawego chłopaka,
To tak do niego lizie,
Kieby smoła jaka.

Stach.

Otós to, miły Jonku, moja bida cała,
Pani młynarka, tak się we mnie pokochała,
Ze, kaj mie tylko spotka, w oboze cy w gumnie,
Zaras chce całusa u mnie.
Ongi, jak mie pod stogiem siana psycapiła,
Tak mię ściskała niecnota,
Ledwie mnie nie udusiła.

Jonek.

Cy tak? no, wejcie to ta
Psycyna, ze ci Baśki nie chce dać za zonę;
Wies ze co, to psed Bartkiem oskarzemy onę,
A tak się wsyćo skońcy.

Stach.

Oj nie, miły Jonku,
Nie psycyniajmy prózno staremu frasunku,
Mógłby się na śmierć zagryść, gdyby lepi,
Męzowie na swych zonek figle, byli ślepi,
Więcejby spokojności między ludźmi było.

Jonek.

Mów racej, ze rozpustniejby się jesce zyło,