Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doktór spojrzał zdziwiony, lecz w tejże chwili twarz mu się rozpromieniła, wyciągnął ramiona i odezwał się serdecznym głosem:
— Piotruś! mój zbawca!... Witajże — kochany chłopcze! A toś nam strachu napędził, i mnie i Chodzikowi. Myśleliśmy, żeś zbłądził w stepie.
I ściskał w objęciu Piotrusia, który bladł i rumienił się z radości naprzemian.
— To dopiero ucieszy się Chodzik! — mówił dalej dr. Mański! — Nie uwierzysz, jaką masz w nim oddaną sobie duszę. A mój poczciwy Mateusz i Bartosiowa pragną cię jak najrychlej poznać. Jakżeś jednak aż tutaj dotarł?... Chodź do mnie, zabieram cię z sobą.
Ale Piotruś już oprzytomniał i odezwał się śmiało:
— Doktorze, za chwilę pójdę z tobą, lecz przedtem muszę spełnić zlecenie do don Carlosa.
— Ach, więc tyś przyszedł tutaj do pana bankiera? Oto go masz! Mów, o co chodzi.