Niedługo przez rzadsze gałęzie zajaśniały jarzące gwiazdy południowego nieba i ogarnął go ciepły oddech llanosów,
Piotruś rozejrzał się dookoła, namyślił się, w którą stronę wypada mu podążyć, obejrzał swego konia, dosiadł go i pocwałował w obranym kierunku ku Bogocie, do której, jak mniemał, miał już stąd niezbyt daleko.
Zasadzka.
Piotruś przerachował swe siły.
Nie znał dokładnie drogi do Bogoty i nie wiedział o właściwej odległości. Jechał do świtu, lecz znużenie zaczęło go coraz bardziej opanowywać. Śladów bliskości miasta nie spostrzegał, a nawet nie miał pewności, czy nie zbłądził. Postanowił więc spocząć na chwilę i rankiem rozpocząć dalszą wyprawę.
Tłumaczył sobie, że zwłoka kilku godzin nie może wpłynąć zbyt szkodliwie na losy don Fernanda, a zresztą i jemu sa-