Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Owszem, zachowywał się on tak, jakby spodziewał się zgóry ich przybycia. Skrępowawszy jeńca, spętał także jego pięknego konia, a potem zwrócił się ku lasowi i wyczekiwał spokojnie na zbliżających się jeźdźców.
Na czele tych ostatnich jechał mężczyzna barczysty, w wysokim kapeluszu z szerokiemi połami, w długim spadającym mu niedbale z ramion ponchu. Za nim w nieporządku galopowali na koniach lub mułach podobnie odziani, różnego wyglądu ludzie. Odległość była znaczna i Piotruś nie mógł ich dokładnie rozejrzeć, ale domyślał się, że są pomiędzy nimi także Indjanie. Zdradzały ich szczególniej długie i nieporządnie utrzymane czarne włosy.
— Czyżby to była banda Juareza? — pytał siebie w duchu i żałował niezmiernie, iż nie może zbliżyć się bardziej, aby słyszeć, co mówić będą pomiędzy sobą bandyci.
Nie ulegało bowiem wątpliwości, że są to zwyczajni opryszkowie, którzy postanowili ograbić owego Hiszpana. Jaką jednak role odegrał tutaj mniemany słu-