Przejdź do zawartości

Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruszy w drogę, a na dziś nie miał nic zupełnie. W pieczarze były wprawdzie spleśniałe, obiaty, placki i owoce, ofiary kapłanów, ale odwrócił się od nich ze wstrętem. Wziął tylko garść prosa z trzcinowego koszyka i teraz żuł pojedyńcze ziarna, aby jako tako głód oszukać. Liczył zresztą, iż skoro mu się tylko uda opuścić góry, znajdzie w dolinie świeże owoce.
Szedł pośpiesznie, znajomą już drogą i liczył, że ku południowi dojdzie do umówionego miejsca spotkania.
Nagle przystanął i zadrżał. Wprawne jego ucho rozróżniło podejrzany szelest na drodze. Piotruś przysłuchiwał się przez chwilę i rzucił się w bok, przypadając za krzakiem przydrożnym.
Drogą zbliżał się jeden z Aymarów, z bronią zarzuconą na ramię.
Piotruś obejrzał się uważnie i wyciągnąwszy się na ziemi, począł czołgać się ostrożnie ku skałom, za których załamkami ukrył się zupełnie.
Uczuwszy się bezpiecznym, jął rozważać, co znaczy ów Aymar na tej dro-