Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hałasem, a przez wejście do jaskini wdzierały się blaski fosforyczne, w których urny, popielnice i mumje Indjan nabierały jakiegoś widmowego wyglądu. Piotruś czuł, iż przejmuje go dreszcz zgrozy i niewytłumaczonego lęku. Przymykał coraz szczelniej oczy i błagał snu, aby je znów skleił. Sen jednak narazie nie przychodził. Dopiero po dłuższym czasie znużony chłopiec jeszcze raz zasnął.

..........


Ledwie świt na krótko zaróżowił góry, Piotruś już zerwał się na nogi i ruszył w drogę.
Dzień był prześliczny. Czyste powietrze górskie po burzy nabrało przejrzystości kryształu, a słońce odbijało się w tysiącznych barwach w rozpylonych jeszcze tu i ówdzie kroplach rzęsistego deszczu. Strumienie górskie szumiały radośnie, ale Piotruś nie był bynajmniej wesoły.
Nietylko oblegały go smutne myśli, lecz także trapił go głód dokuczliwy. Nie miał żadnych zapasów żywności. Ostatni placek zjadł wczoraj, licząc że zaraz wy-