Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale młody Aymar siedział zadumany i zdawał się nie słyszeć. Chodzik popatrzył na niego i odezwał się półgłosem do dr. Mańskiego po polsku, którym to językiem w służbie nauczył się dobrze władać.
— Poczciwy chłopak, ale widocznie mało rozgarnięty. Trzebaby go oddać na służbę do ojca Mateusza.
Nagle Azupetl poruszył się i zaszeptał:
— Ojcze nasz... Mateusz... Aniele Stróżu mój... — A potem zwiesił głowę smutnie:
— Więcej nie umiem!... — westchnął.
— Jezus, Marja! — krzyknął Chodzik. — Toż on gada, jak pan Mateusz!... I modlić się umie!... Widocznie ochrzczony, jak ja!... To ty się może przeżegnać umiesz?
Azupetl zrobił niepewny ruch ręką.
Dr. Mański spojrzał bystro na młodego Aymara i spytał:
— Ktoś ty jest?...
— Nie wiem — odrzekł młodzieniec.