Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No jesteś, nasz zbawco! myślałem, żeś nas opuścił w górach.
— Nie myślałem o tem — rzekł młodzieniec. — Poszedłem zbadać położenie.
— I jakież przynosisz nam wieści?
— Niestety, niepomyślne... Musimy przeczekać w jaskini do zmroku... Aymarowie są zaniepokojeni, ale teraz zapewne rozpoczną pościg.
— Zlituj się! toż my tutaj pomrzemy z głodu. Ja już konam, a mój pan, choć doktór, nie uratuje mnie, bo na głód jedyne lekarstwo — dobra pieczeń!...
Zabawna twarz chłopca wykrzywiała się przytem niemiłosiernie, a oczy chodziły mu niespokojnie.
Azupetl uśmiechnął się.
— Nie trwóżcie się! Pomyślałem i o tem. Pieczeni może wam nie dam, ale w torbach u moich koni znajdę zapas placków ryżowych i suszonego mięsa.
— Podwójny zbawco! — zawołał młody jeniec. — Pozwól, że cię uścisnę! Ale najpierw musisz poczęstować mojego pana.