Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mańka. Trudne pan postawiłeś sobie zadanie.
Genio. Tem większą cenę będzie miał dla mnie pomyślny skutek.
Mańka. Więc pan sądzisz, że się panu uda?
Genio. Zdaje mi się, że mogę na to rachować.
Mańka. I na czemże pan opierasz tę nadzieję?
Genio. Na tym odwiecznym pewniku, że prawda prędzej, czy później odnosi tryumf! (odbierając jej koneweczkę) pozwól pani, ja panią wyręczę... (podlewa tam, gdzie ona nie może sięgnąć) na tem, że działając otwarcie, zostaję z odkrytą twarzą, na której pani wyczytasz każdą myśl moją, bo nie przywdziewam maski jak ci, co za broń używają fałszu... (wchodzi na wyższy stopień.)
Rejent (który od kilku chwil, z otwartemi usty przypatrywał im się z kanapy.) On jeszcze kark skręci.
Mańka. To wszystko nowe rzeczy dla mnie... pan mi nowy świat odkrywasz.
Genio (zeskakując.) Czegóż mogę spodziewać się za to?
Mańka (odbierając koneweczkę.) Wdzięczności... w każdym razie.
Genio. Na początek, przestaję na tem... (Mańka odchodzi środkowemi drzwiami, on jej się kłania z uszanowaniem.)

SCENA VII.
Genio, Rejent.

Rejent (wstając, do Genia.) Co to było?
Genio. Aha!
Rejent. Cóż to za łotrowstwo, lamparcie ty!...
Genio. Tylko parlamentarnie.. bardzo ojca proszę!
Rejent. Znowu błaznujesz, ale uprzedzam, że wybrałeś się nie w porę...
Genio. Czyli, że usposobienia nasze prawdopodobnie są w tej chwili o sto mil od siebie... a ponieważ nie zrozumielibyśmy się, więc odchodzę.
Rejent. Proszę zostać!
Genio. Cóż to będzie? (bierze krzesło i siada przodem do poręczy.)
Rejent (stając nad nim.) Powiedz mi najprzód co ty jesteś e... e... e... bo ja cię nie mogę zrozumieć... pozytywista? ideolog? czy co?
Genio. W tej chwili jestem lekarzem.
Rejent. Lekarzem?
Genio (elegijnie.) Lekarzem duszy zbolałej i srodze zranionej; jeżeli moja metoda mi się uda, będę szukał w tej duszy dźwięków pokrewnych mojej.
Rejent. Warjat... e... e... e.. czysty warjat! nie doprowadzaj mnie do niecierpliwości i słuchaj co ci powiem: kazałem ci tu przyjechać w twoim własnym interesie...
Genio. Pospieszyłem na wezwanie, jak syn posłuszny.
Rejent. Więc słuchajże dalej: jest w tym domu panna posażna...
Genio. Po poezji, najpospolitsza proza!
Rejent (powściągając gniew.) Proszę cię, schowaj poezję do kieszeni i nastrój się na prozę, bo ja inaczej mówić nie potrafię... (po chwili) jest panna posażna, do której ręki ułatwiłem ci drogę, a ty, nie wiem dla czego nawet nie patrzysz na nią... (szyderczo) Czy ci brak odwagi ze względu, że cyfrę posa-