Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Damazy. Nieboszczyk, jako wuj, nie powinien był w żaden sposób zostawiać jej na łasce żony, musiał zrobić jakieś rozporządzenie... pokażcie mi testament.
Rejent. Testament? (jakby do siebie.) kto wie nawet czy jest?
Damazy. Zrobili podobno zapis na przeżycie... ale nie podobna, żeby zapomniał zupełnie o tej dziewczynie... pokażcie mi testament!
Rejent. Masz pan święte prawo zbadać... e... e... e... stan rzeczy... przy czem zwrócę uwagę... że w razie jakich trudności, zawiłości, komplikacyj... (z wyciągniętą ręką chodząc za nim) jestem na usługi... że pan zyskasz na tem, mogę bez przechwałek zapewnić...
Damazy. Co mi tam! — mój interes na bok! idzie mi tylko o to, czy zrobił co dla niej! A jeżeli zapomniał i tak nią się tu mają opiekować, zabieram dziewczynę z sobą, tak mi panie Boże dopomóż (odchodząc.) A to śliczne rzeczy! panie mości dzieju! (odchodzi na prawo.)

SCENA V.

Rejent (sam, zaciera ręce, prztyka palcami i robi rozmaite gęsta zadowolenia.) Udało mi się, chociaż trochę dalej zajechał, niż było w moim planie... nie myślałem, żeby z powodu tej dziewczyny chodziło mu o testament... dowie się trochę za prędko.. Ale nic nie szkodzi, potrafię stać mu się potrzebnym, przekonawszy, że bez moich rad nie dojdzie do niczego... (po chwili.) Udaje teraz bezinteresownego, ale niechno mu tylko coś zapachnie, w inną skórę się oblecze... znam ja ludzi... (siada na kanapie.) No, panie rejencie, teraz tylko mądrze! bądź dobrym dyplomatą i strategikiem... byleby ten łobuz Genio mi nie skrewił... nie widziałem, żeby się do niej przysiadł choć raz... a dziś od samego rana lata gdzieś..

SCENA VI.
Mańka z koneweczką pokojową i Genio, wchodzą środkowemi drzwiami; Rejent na kanapie.

Genio (prowadząc w dalszym ciągu rozmowę.) Panno Marjo, w każdym razie dłużną mi pani jesteś odpowiedź... gdy ją usłyszę, przestanę być natrętnym...
Mańka (idąc do kwiatów.) Ależ najfałszywiej pan sobie tłómaczysz moje słowa... czyż ja to nazywam natrętstwem?
Genio. Nie? — no to dziękuję pani... uważam to już za pół odpowiedzi na moje zapytanie...
Mańka. Reszty pan nie usłyszysz.
Genio. Dlaczego? pani sama nie zdajesz sobie sprawy z tego co doznajesz, a z mojej strony byłoby zuchwalstwem pozwalać sobie badań w tym jej stanie. Ja stawiam tylko thezę ogólną, w formie zagadki psychologicznej, którą musisz mi pani rozwiązać, choćbyś miała nieco główkę potrudzić.
Mańka. Pan przemawiasz do mnie tak dziwnie...
Genio. Językiem, do którego pani nie przyzwyczajono? tem lepiej... lekarstwo, do którego organizm nie przywykł, działa skuteczniej.
Mańka. Czy pan mnie chcesz leczyć?
Genio. Nie inaczej.