Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szymelski (porywając ją za rękę w najwyższej pasji i przyciągając na przód sceny.) Czego chcesz? pytam się.
Kasia (drżąc.) Państwo dziedzice tu jadą powozem, i pan Mieczysław wrócił się z niemi.
Szymelski (tragicznie.) Pan Mieczysław!.. (idzie ku drzwiom.)
Ludwika (rzucając się ku niemu.) Bonuś! co chcesz zrobić!
Szymelski (zimno.) A pani co do tego?... co zrobię, to zrobię... (do Kasi, która stoi z otwartemi usty.) Czego tu stoisz?... wynoś się! (silniej tupnąwszy nogą.) Precz!
Kasia. Jezus Marja! wściekł się! (wychodzi.)

SCENA XIII.
LudwikaSzymelski.

Ludwika (szlochając.) Bonuś!
Szymelski (chodząc ogromnemi krokami.) Bardzo dobrze się stało, że przyjechali, raz się to skończy.
Ludwika (j. w.) Co się skończy?
Szymelski (j. w.) Takie życie!... co zanadto znowu, to nie zdrowo. Długo byłem cierpliwy, zapracowywałem się dla ciebie, miałaś wszystko, coś chciała: koki, tiurniury, czupiradła, czytałaś książki po całych dniach, zamiast jak dobra żona i gospodyni przypasać fartuch i iść do chlewa i kurnika.
Ludwika (j. w.) Nigdyś tego nie żądał odemnie!
Szymelski. Bom był za dobry... czekałem, aż sama się domyślisz, jakie są twoje obowiązki i wszystko znosiłem... Ale gdy mi teraz chcesz grać na nosie!... gdy myślisz mnie wystrychnąć na dudka, któremu każdy może plunąć w oczy, gdy chcesz mieć we mnie męża pantofla, pokornego sługę, a na boku, com chciał mówić, gacha dla rozrywki... o! hola, mościa pani.
Ludwika. Jakiego gacha? Bonuś! (zbliża się ku niemu z złożonemi rękoma.)
Szymelski. Jakiego gacha?... (porywa ją za rękę i prowadzi do okna.) Patrz! oto wysiada z państwem... masz go... (więcej z żalem niż z gniewem) ustępuję wam z drogi... przyjmij ich, bo ja tu już nie jestem gospodarzem... (wychodzi na prawo.)
Ludwika. Bonuś! co robisz... (słychać głosy) na złość nie przyjmę! nie wyjdę do nich wcale, niech sobie robi, co chce!... o, ja nieszczęśliwa!... (wychodzi na lewo.)

SCENA XIV.
DawnoskiDawnoskaMieczysław.
(Zatrzymują się przez chwilę w głębi we drzwiach i szepcą do siebie z tajemniczemi minami, poczem wchodzą na scenę. Oboje Dawnoscy staruszkowie, ale jeszcze żwawi.)

Dawnoski (mrucząc z potakiwaniem.) Emhę!.. emhę!... o! z tymi panami, to nie można inaczej... jak tylko któremu cugli popuścić, to zaraz wielki pan... zaczyna pluć w sufit... U mnie to krótko!
Dawnoska (z pewną ironią.) No, no... ciekawa jestem tylko, na czem tię to skończy.
Dawnoski. Moja Kasiu, nie irytuj mnie... Wiesz dobrze, że ja z siebie nie dam drwić, ani pozwolę się okradać. (Dawnoska; wzrusza nieznacznie ramionami.)
Mieczysław. Ja tymczasem pożegnam wujowstwo.
Dawnoski. Gdzież? dokąd?