Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mego dnia rano sam chodziłem po całem mieście i widocznie miłą było dla nich niespodzianką skonstatowanie, że ta przechadzka tak słabe zrobiła na mnie wrażenie.
— Pańska przechadzka musiała być, bądź co bądź, niezmiernie zajmującą... — zagadnęła mnie pani Leete, gdyśmy zasiedli do stołu. — Widziałeś pan zapewne dużo nowych rzeczy?..
— Mało widziałem rzeczy nienowych... — odpowiedziałem. — Ale co mnie może najbardziej zadziwiło, to to, że na Waszyngtońskiej ulicy nie znalazłem wcale sklepów i nigdzie nie spotkałem ani jednego banku... Cóżeście państwo zrobili z handlarzami i bankierami? Może wywieszaliście wszystkich co do nogi, jak tego żądali anarchiści za moich czasów?..
— Tak znowu źle nie było... — odparł śmiejąc się doktór Leete. — Skasowaliśmy po prostu te dawne instytucyje... Za naszych czasów takie rzeczy są przestarzałe...
— Ktoż wam sprzedaje te przedmioty, które nabyć chcecie?..
— Nie ma dziś ani kupna, ani sprzedaży. Podział bogactw odbywa się inną drogą. Co się zaś tyczy bankierów, to, nie mając pieniędzy, nie potrzebujemy tych panów...
— Pani!.. — rzekłem, zwracając się do Edyty. — Podejrzywam, że ojciec pani kpi sobie ze mnie... Nie mam mu tego za złe, bo moja naiwność musi istotnie skłaniać do żartów. Ale moja łatwowierność ma także swoje granice, szczególnie pod względem możliwych zmian w ustroju społecznym...
— Ojciec wcale nie żartuje.... — odrzekła Edyta z uspakajającym uśmiechem.
Tu rozmowa tok swój zmieniła.