Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedstawiać może dzielnica South-Cove, złożona z domu w wynajmowanych. Oglądałem już szalone marnotrawstwo pracy ludzkiej, tutaj widziałem nędzę w postaci jej najsroższej, jaką marnotrawstwo owo zrodziło.
Od czarnych progów i okien tych siedzib, z każdej strony, dochodziły wyziewy smrodliwego powietrza. Ulice i aleje kurzyły się potokami cuchnącego gnoju. Przechodząc, widziałem wybladłe dzieci, których życie marniało wśród dusznych zapachów, beznadziejne twarze kobiet, wykrzywionych mozołem, nie zachowujących z kobiecości swojej żadnego rysu, oprócz niemocy, gdy tymczasem z okien wyglądały dziewczęta o czołach miedzianych. Jak stada głodnych psów - mieszkańców, zarażających ulice miast muzułmańskich, roje nawpól przyodzianych zbydlęconych dzieci napełniały powietrze krzykami i przekleństwami, bijąc się i tarzając wśród śmietnisk, okrywających podwórka.
Nic w tem wszystkiem nie było dla mnie nowego: częstokroć przechodziłem przez tę część miasta, patrząc na jej obrazy z uczuciem niesmaku w połączeniu z pewnem zdziwieniem filozoficznem, że ludzie, znosząc takie ostateczności, mogą, być jednak przywiązanymi do życia. Ale od chwili owego widzenia innego wieku z oczu moich spadło bielmo, zakrywające nietylko ekonomiczne szaleństwa naszego stulecia, ale i jego obrzydliwości moralne. Już nie patrzyłem na nędznych mieszkańców tego piekła z obojętną ciekawością, jako na istoty prawie nieludzkie. Widziałem w nich braci moich i siostry, rodziców moich, dzieci me, kość moich kości i krew krwi mojej. Ropiąca się rana ludzkiej nędzy, otaczającej mnie, zaraziła już nietylko moje zmysły, ale przeszywała serce, jak nożem, tak, że nie mogłem powstrzymać westchnień i jęków. Nietylko wi-