Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bna było żądać od nich, aby umierali z głodu, czekając nadejścia nowego porządku rzeczy, o jakim mi się śniło, a w którym interes każdego i wszystkich był jednaki. Ale, wielki boże, cóż dziwnego, że przy systemie takim, jak ten oto dokoła mnie, miasto było tak liche, ludzie tak biednie ubrani, a wielu z pomiędzy nich w łachmanach i głodnych.
Po pewnym czasie zwróciłem się znowu w stronę Bostonu południowego i znalazłem się pośród zakładów rękodzielniczych. Bywałem w dzielnicy tej setki razy, tak samo jak i na ulicy Waszyngtońskiej, ale i tutaj, podobnie jak tam, dopiero teraz zrozumiałem należyte znaczenie tego, co oglądałem. Dawniej dumny byłem, przypominając sobie, że podług obliczeń dzisiejszych, Boston posiadał około 4 tysięcy zakładów rękodzielniczych, ale teraz w samej tej liczebności i odrębności wykryłem tajemnicę zbyt małych rozmiarów ogólnego wytworu ich przemysłu.
Jeżeli ulica Waszyngtońska wyglądała, jak szopka, to tutaj widok przedstawiał się o wiele smutniej, gdyż wytwarzanie jest czynnością bardziej żywotną od podziału. Nietylko bowiem owe cztery tysiące zakładów nie pracowały zgodnie i już tem samem działały z swą wielką stratą, lecz, jak gdyby to jedno nie było już źródłem olbrzymich uszczerbków, prześcigały się one wzajem w udaremnianiu swych wysiłków, modląc się w nocy i pracując w dzień na to, aby wzajemnie podkopywać swe przedsiębiorstwa.
Huk i zgrzytanie kół i młotów, rozlegające się ze wszystkich stron, nie było tu echem spokojnej pracy przemysłowej, lecz jak gdyby, szczękaniem mieczów, którymi walczyli wrogowie. Te fabryki i pracownie były to wszystko forty, z których każdy walczył pod własnym znakiem z działami, skierowanemi na fabryki