Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drewnianych kołkach. Tonia zrozumiała dopiero dzisiaj, że kołki służą krzewom i drzewkom za laski. Potem poszła dalej i nagle zobaczyła pierwszego elfa. Był to mały ulicznik, który zabawiał się zginaniem ku ziemi krzewin i drzewek i puszczaniem ich w górę, skutkiem czego, cały śnieg z nich opadał i przytłaczał rosnące pod niemi roślinki.
— Dasz ty im pokój, dzieciaku szkaradny! — zawołała rozgniewana Tonia. Tonia dobrze wiedziała, jak to niemiło, kiedy kto przez figle, nasypie za kołnierz śniegu z parasola.
Malec był już tak daleko, że upomnienia jej nie dosłyszał, ale na głos Toni, z rabaty zeszła stara chryzantema, mrucząc: — „Jędze, zmory czy upiory, — na mój rozkaz wyjdźcie z nory“. — Tonia wysunęła się więc z kryjówki, a na jej widok wszystkie rośliny przystanęły zmieszane, bo żadna nie wiedziała, co począć z takim gościem?
— Wprawdzie to nas nie obchodzi, — rzekło wreszcie jakieś drzewko na cienkiej nóżce, poszeptawszy z kolegami, — ale sama wiesz najlepiej, że nie powinnaś znajdować się tu o tej porze. Zdaje mi się, że byłoby naszym obowiązkiem, wydać cię w ręce elfów. Jak ci się ta myśl podoba?
— Zupełnie mi się niepodoba! — odpowiedziała