Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chania się z wdziękiem w téj saméj chwili, gdy tworzą w umyśle projekta zguby dwóch ofiar.
Pozostała sama, zajęta myślami, w jakiby sposób dostać margrabiego w swoje ręce. Po raz pierwszy w życiu, kobieta ta żyła według swéj własnéj woli, i z życia tego wyniosła pragnienie zemsty, zemsty nieskończonéj, zupełnéj. Była to jedyna jéj myśl, jedyna namiętność. Słowa i starania Fanszety około niéj nie wywołały odpowiedzi ani zajęcia, zdawała się spać z otwartemi oczyma. Długi ten dzień minął bez jednego giestu, bez jednego czynu, któryby świadczył nazewnątrz o uczuciach zamyślonéj kobiety. Leżała przez cały dzień na sofie, którą sobie zrobiła z krzeseł i poduszek. Wieczorem dopiéro niedbale wyrzekła następujące słowa do Fanszety:
— Dziecko moje, wczoraj zrozumiałam, że można żyć dla miłości, dziś rozumiem, że można umrzéć dla zemsty. Tak! żeby go wynaleść tam, gdzie on jest, spotkać go znowu, podbić i posiąść dla siebie — dałabym życie. Ale jeżeli za kilka dni człowiek ten, który mną pogardził, nie będzie u nóg moich upokorzony i posłuszny, jeżeli nie zrobię zeń najpokorniejszego sługi! wtedy stanę się niższą, niż wszystko, przestanę być kobietą, przestanę być samą sobą!
Dom, który Korentyn wynajął dla panny de Verneuil, dawał dosyć pola upodobaniom w zbytku i elegancyi, wrodzonym téj szczególnéj kobiecie. Nagromadził on tu wszystko, co powinno jéj się było podobać; ze starannością kochanka dla kochanki, albo raczéj człowieka potężnego, który usiłuje pozyskać sobie podobną istotę, potrzebną mu chwilowo. Nazajutrz przyszedł prosić pannę de Verneuil, aby udała się do tego zaimprowizowanego pałacyku.
Jakkolwiek nie zrobiła nic więcéj jak się przeniosła ze skleconéj ze stołków sofy na starożytną pyszną ottomankę, jaką Korentyn dla niéj wynaleść zdołał, fantastka ta objęła dom w posiadanie, jak gdyby rzecz od dawna do niéj należącą. Z prawdziwie królewską obojętnością przyjęła wszystko, co tam znalazła. Okazała nawet jakąś nagłą sympatyę dla niektórych mebelków, które przyswoiła sobie tak, jak gdyby jéj były dawną własnością. Szczegóły to pospolite, ale nie powinny być obojętnemi dla malarzy takich charakterów. Zdawałoby się, że jakiś sen dziwny przedwczesny zapoznał ją poprzednio z tém mieszkaniem, w którem żyła swoją nienawiścią tak, jak gdyby żyła — miłością.
— Przynajmniéj — mówiła sama do siebie — nie wzbudziłam w nim nędznego uczucia litości, które zabija: nie on mi życie ocalił! O pierwsza moja, jedyna i ostatnia miłości! cóż za rozwiązanie! W jednéj chwili, jednym skokiem rzuciła się na przelęknioną Fanszetę. Czy ty kochasz? — pytała. O tak! kochasz, przypo-