Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyłączyło departamenty powstańcze zpod opieki ustaw cywilnych i oddało je pod juryzdykcyę sądów wojennych — odrzekł republikanin.
— Czemuż w téj chwili zawdzięczać mam zaszczyt zwrócenia na siebie uwagi pańskiéj i pańskich spojrzeń? — zapytała młodego gienerała, wpatrując się w nią uważnie i bystro.
— Pewnemu uczuciu, którego nazwy szlachetny człowiek nie może wymówić wobec kobiety, kimkolwiekby ona była — odrzekł pocichu margrabia de Montauran, nachylając się ku Maryi. Potém dodał głośniéj: — Potrzeba było dożyć obecnych czasów, aby zobaczyć kobiety spełniające funkcyę katów i ubiegające się z nim o lepsze w zręczności, z jaką władają toporem.
Panna de Verneuil spojrzała bystro w oczy margrabiemu, potém zachwycona i porwana tą obelgą, jaką jéj ciskał w twarz człowiek, którego życie na włosku trzymała w swéj dłoni, szepnęła mu do ucha z całą kokieteryą rozbrojonéj nienawiści:
— Straszną pan masz głowę, kaci-by jéj nie poradzili, wolę ją sobie zachować...
Zdumiony margrabia przez chwilę przyglądał się téj dziwnéj istocie, któréj miłość zwyciężała wszystko, nawet najzjadliwsze obelgi, i która mściła się przebaczeniem takiéj obrazy, jakiéj kobiety nigdy nie przebaczają. Wzrok jéj stał się mniéj surowym, mniéj zimnym a nawet pewien wyraz melancholii zaigrał w jéj rysach. Namiętność jego ku niéj była już silniejszą, niż sam przypuszczał.
Panna de Verneuil, zadowolona tym słabym zakładem upragnionego zbliżenia się nanowo ku niemu, rzuciła mu spojrzenie podobne do pocałunku, potém wcisnęła się w głąb’ powozu i zaprzestała już wystawiać na ryzyko szczęście, którego nić, jak jéj się zdawało, nawiązała napowrót tém spojrzeniem i tym uśmiechem.
I jakże wątpić miała! Była tak piękną! Umiała tak zręcznie zwyciężać przeszkody w miłości! Była tak przywykłą do igrania ze wszystkiém, tak lubiła iść poomacku naprzód po drodze życia! Tak się rozkoszowała burzami losu i tém wszystkiém, czego przewidziéć nie mogła!
Niedługo potém na rozkaz margrabiego karetka opuściła trakt pocztowy i zwróciła się w bok ku Vivetière drogą, zagłębioną pomiędzy dwa pagórki, obsadzone drzewami owocowemi. Droga ta podobną była w ten sposób do rowu bardziéj niż do drogi. Podróżni przepuścili naprzód Błękitnych ku zamkowi, którego szare szczyty to ukazywały się, to nikły w dali pomiędzy drzewami. Za niemi pozostało tylko kilku żołnierzy, walczących o swe trzewiki z grzęzką i tłustą gliną.