Strona:PL Balzac - Podróż do Polski.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwoździami. Tę głęboką samotność, tę pustynię, ożywia! dzwonek, który zawsze dźwięczy u szyi konia, i którego jasny i jednostajny dźwięk staje się w końcu czemś niewypowiedzianie miłem. Co za refleksje mnie ogarnęły! Właśnie osiem dni temu jadłem obiad w Tillay u Verona, i wszyscy zaczęli się śmiać, słysząc że jadę do Kijowa, osiemset mil od Paryża. Co za różnica, podróżować gościńcem z Paryża do Gonesse, a jechać z Radziwiłłowa do Dubna. Jechałem przez ciemne lasy świerkowe, myśląc co chwila, że nasza łódka rozbije się o pnie zostawione przez chłopów ruskich na ziemi; ale chłop, który powoził, widział wszystko w ciemności. To była jedna z najpiękniejszych nocy, jakie spędziłem w podróży. Niepodobna sobie wyobrazić uroku, jakiego się kosztuje, sunąc przez nieznaną pustynię z chyżością gołębia. Dusza upaja się jak tańcem derwiszów. Rytm dzwonka wspomaga siłę tego marzenia.
Wreszcie, o wpół do trzeciej, dotarłem do Dubna; zatrzymano mnie na stacji. Pewny mego przewodnika, rzuciłem się na kanapę twardą jak łóżko połowę, i spałem pierwszy raz od dziewięciu dni; spałem snem dziecka, snem zmęczonych zapaśników, snem którego nie przerwie salwa karabinowa.
Rano, policmajster, typowy Rosjanin, świeżo ożeniony, w pełnym uniformie, z orderami i w czterokonnym powozie, zaskoczył mnie przy rannej kawie. Wszystkich ceremonji przepustki pocztowej dopełniono. Ten ex-oficer gwardji cesarskiej żałował bardzo, że się spieszę; żona jego byłaby chciała zaprosić mnie na śniadanie. Odłożyliśmy to do mego powrotu, i wyruszyłem o dziesiątej z intencją dorzucenia wystarczającej ilości kopiejek na piwo, aby jechać tak, jak jedzie cesarz, to znaczy trzydzieści wiorst na godzinę. I tak się stało. Gdyby nie niezliczone zmiany wehikułów, formalności przeprzęgów, byłbym przebył sto mil w piętnaście godzin, ale trzeba mi było trzydziestu, traciłem bowiem pół godziny, a niekiedy trzy kwadranse w nocy na stacjach. Dobić do Ukrainy! to była już nie chęć, ale namiętne pragnienie, bo to był spoczynek, a nie czułem już sił więcej niż na dobę. Co za podróż! Mój prze-