Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech mnie pan od nich uwolni! wykrzyknął Radca Stanu.
— Później człowiek przeklina lekarza, odparł komisarz z uśmiechem.
— Proszę pana, panie komisarzu?...
— A więc, ta kobieta była w zmowie z mężem.
— Och!...
— To się zdarza, proszę pana, dwa razy na dziesięć. O, my się znamy na tem.
— Jaki pan ma dowód tego wspólnictwa?
— Och, przedewszystkiem mąż!... rzekł bystry komisarz policji ze spokojem chirurga nawykłego rozdzierać rany. Spekulacja wypisana jest na tej płaskiej i ohydnej twarzy. Ale czy nie musi panu bardzo zależeć na liście, w którym jest mowa o dziecku?
— Tak bardzo mi na nim zależy, że noszę go zawsze przy sobie, odparł baron, sięgając do kieszeni po mały pugilaresik z którym nie rozstawał się nigdy.
— Zostaw pan pugilares w spokoju, rzekł komisarz piorunując barona stanowczością: oto list. Wiem teraz wszystko co chciałem wiedzieć. Pani Marneffe musiała znać sekret tego pugilaresu.
— Ona jedna w świecie.
— Tak też myślałem. A teraz oto dowód wspólnictwa tej kobiety.
— Słucham! rzekł baron jeszcze niedowierzający.
— Kiedyśmy tu przybyli, panie baronie, podjął komisarz, ten nikczemny Marneffe wszedł pierwszy i chwycił list, który żona jego z pewnością położyła na tem miejscu, rzekł wskazując na stoliczek. Oczywiście to