Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oto ostatnie słowo mojej biednej Walerji, poznaję ją! rzekła Bietka płacząc.
Uważała za stosowne zajść do pokoju Crevea, gdzie zastała Wiktora i jego żonę siedzących o trzy kroki od łóżka zapowietrzonego.
— Bietko, rzekł, tają przedemną stan mojej żony, tyś ją widziała właśnie, jak się czuje?
— Lepiej, wierzy w swoje zbawienie! odparła Elżbieta, pozwalając sobie na tę grę słów aby uspokoić Crevela.
— Chwała Bogu, odparł mer, gdyż balem się, czy to nie ja jestem przyczyną jej choroby... Nie można być bezkarnie komiwojażerem w perfumerji! Dręczą mnie wyrzuty. Gdybym ją stracił, cóżby się ze mną stało. Słowo honoru, moje dzieci, ja ubóstwiam tę kobietę.
Crevel silił się jeszcze przybrać „pozycję“ prostując się na siedzeniu.
— Och, ojczulku, rzekła Celestyna, gdybyś tylko mógł wyzdrowieć, przyjęłabym moją macochę, ślubuję to.
— Poczciwa Celestynka! odparł Crevel, chodź mnie uściskać.
Wiktor powstrzymał żonę, która chciała podbiec ku ojcu.
— Pan nie wie, rzekł łagodnie adwokat, że pańska choroba jest zaraźliwa...
— To prawda, odparł Crevel; lekarze pysznią się, że odnaleźli we mnie jakąś tam średniowieczną zarazę, którą uważano za zaginioną i którą kazali otrąbić w swoich fakuteltach... To bardzo wesołe!