Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będąc przedmiotem wstrętu... Elżbieto, poniechaj myśli o zemście! Bądź dobra dla tej rodziny, której ja już testamentem oddałam wszystko czem wolno mi rozporządzać! Idź, moje dziecko, mimo że ty jesteś jedyną istotą która nie ucieka odemnie ze wstrętem, błagam, idź stąd, zostaw mnie... już mam ledwie tyle czasu aby się polecić Bogu!...
— Majaczy, powiedziała sobie Elżbieta na progu.
Najgwałtowniejsze z ludzkich uczuć, przyjaźń kobiety dla kobiety, nie sprostała bohaterskiemu wytrwaniu Kościoła. Elżbieta, dusząc się w zabójczym wyziewie, opuściła pokój. Zastała lekarzy rozprawiających jeszcze. Ale zdanie Bianchona przeważało, rozważano jedynie sposób w jaki należy podjąć próbę.
— W każdym razie czeka nas wspaniała autopsja, mówił jeden z oponentów; a w dodatku będziemy mieli dwa egzemplarze, dla porównania.
Elżbieta towarzyszyła Bianchonowi, który zbliżył się do łoża chorej, jakgdyby nie czując smrodu który się zeń wydzielał.
— Spróbujemy, rzekł, potężnego środka leczniczego, który może panią ocalić.
— Jeżeli mnie ocalicie, rzekła, czy będę równie piękną jak byłam?
— Może! odparł uczony lekarz.
— Znam ja wasze może! rzekła Walerja. Będę wyglądała jak kobieta którą wyratowano z ognia. Zostawcie mnie całą Kościołowi! mogę już spodobać się tylko Bogu! postaram się z nim pojednać, to będzie moja ostatnia kokieterja! Tak, muszę wziąć pana Boga!