Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszedł garson i szepnął do ucha Karabinie, że krewna jej jest w salonie i chce z nią mówić. Loretka wstała, wyszła i zastała panią Nourisson w welonie z czarnej koronki.
— I cóż, mam iść do ciebie, moje dziecko? Chwyciło?
— Tak, matusiu, pistolet tak dobrze nabity, że boję się aby go nie rozsadziło, odparła Karabina.
W godzinę później, Montez, Cydaliza i Karabina, wyszedłszy z Rocher du Cancale, wchodzili w ulicę Saint-Georges, do saloniku Karabiny. Loretka ujrzała panią Nourisson siedzącą w bezżerce przy ogniu.
— O, moja szanowna ciocia! rzekła.
— Tak, moje dziecko, tak: sama przychodzę odebrać moją pensyjkę. Zapomniałabyś, mimo że masz dobre serce, a ja mam jutro termin weksla. Taka kupcowa jak ja zawsze jest w kłopotach. Kogoż ty wleczesz za sobą?... Ten pan wygląda na to, że ma jakąś ciężką zgryzotę...
Ohydna pani Nourisson, która przeobraziła się najzupełniej i wyglądała na jakąś poczciwą kobiecinę, wstała aby uściskać loretkę, jedną z setki tych, które pchnęła w okropne rzemiosło.
— To Otello, który się nie pomylił. Mam zaszczyt go przedstawić: baron Montez de Montejanos...
— Och, prawie że znam pana, tyle o nim słyszałam; nazywają pana Combabus, dlatego że pan kocha tylko jedną kobietę; w Paryżu to tak samo, jakby się nie miało żadnej. No i co, czy nie chodzi przypadkiem o pański ideał? o panią Marneffe, tę od Crevela?... Wierz mi, drogi panie, powinieneś być szczęśliwy zamiast się skar-