Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 1.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kłamstwo często więcej warte jest niż prawda, rzekł Hulot, któremu pantomina Crevela przedrzeźniającego Walerję przypominała niejedną uroczą scenę. Kłamstwo trzeba wypieścić, naszyć ten kostjum teatralny złotemi blaszkami...
— A wreszcie, kłamią czy nie kłamią, ale je mamy! rzekł brutalnie Crevel.
— Walerja to czarodziejka, wykrzyknął baron, przemienia starca w młodzieńca.
— Och, tak, odparł Crevel, to węgorz prześlizgujący się między palcami, ale cóż za śliczny węgorzyk... biały i słodki jak cukier!... zabawna jak sam Arnal, a co za wymysły! och!
— O, tak, bardzo pomysłowa, wykrzyknął baron, zapominając już o żonie.
Dwaj kamraci położyli się spać w najlepszej przyjaźni, rozpamiętując społem kolejno zalety Walerji, jej sposoby mówienia, jej figle, koncepty, kaprysy; bo ta artystka w miłości miała cudowne natchnienia, jak tenor który tę samą arję śpiewa dziś lepiej niż wczoraj. I obaj usnęli ukołysani temi kuszącemi i djabelskiemi wspomnieniami, oświetlonemi ogniami piekieł.
Nazajutrz, o dziewiątej, Hulot zaczął się wybierać do ministerjum, Crevel miał jakieś sprawy na wsi. Wyszli razem; Crevel wyciągnął do barona rękę, mówiąc:
— Bez urazy, prawda? bo żaden z nas nie myśli już o pani Marneffe.
— Och! skończone, zupełnie skończone! odparł Hulot z wyrazem zgrozy.
O wpół do jedenastej, Crevel pędził po cztery schody