Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź tą drogą, rzekł Bridau oddając paletę i biorąc list. Nie dziękuję ci! Mogę wrócić do zamku d’Artheza, któremu maluję jadalnię. Leon de Lora robi supraporty, arcydzieła! Przyjedziesz zobaczyć?
Odszedł nie kłaniając się, tak dalece miał już dość widoku Wirginji.
— Co to za człowiek? spytała pani Vervelle.
— Wielki artysta, odaprł Grassou.
Chwila ciszy.
— Czy pan jest pewny, rzekła Wirginja, że on nie przyniósł nieszczęścia memu portretowi? Przestraszył mnie.
— Tylko dobrze mu zrobił, odparł Grassou.
— Jeżeli to jest wielki artysta, wolę wielkiego artystę który jest podobny do pana, rzekła pani Vervelle.
— Och, mamo, pan Piotr jest o wiele większy malarz, zrobi mnie z nogami, wtrąciła Wirginja.
Skrzydła genjuszu spłoszyły statecznych mieszczuchów.
Zaczynała się owa faza jesieni, tak ładnie nazwana latem św. Marcina. Z nieśmiałością neofity wobec genjalnego człowieka, Vervelle zaryzykował zaproszenie do swojej willi na wsi na przyszłą niedzielę: wiedział że mieszczański domek mało przedstawia powabów dla artysty.
— Wy artyści, rzekł, wam trzeba wzruszeń! wielkich teatrów, balów, samej inteligencji! Ale będzie dobre wino, i liczę na moją galerję, że nie pozwoli panu się znudzić w towarzystwie kupców.
Bałwochwalstwo to, które głaskało na każdym kroku ambicję malarza, oczarowało biednego Piotra Grassou, tak mało przywykłego do podobnych komplementów. Zacny artysta, ta bezecna miernota, to złote serce, to uczciwe życie, ten rysownik bez talentu, ten dzielny chłopak, ozdobiony królewskim krzyżem Legji Honorowej, przywdział pełny rynsztunek aby się ucieszyć ostatniemu pięknemi dniami w Ville-d’Avray. Malarz przybył skromnie dyliżansem i nie mógł się wstrzymać od podziwu widząc piękną