Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarz, mignął dokoła błyskawicami spojrzeń, pokręcił się po pracowni i podszedł nagle do Piotra, usiłując zapiąć surdut, ale nadaremnie, gdyż guzik wymknął się z sukiennej pochewki.
— Drzewo zdrożało, rzekł do Piotra.
— A!
— Anglicy następują mi na pięty. A, ty malujesz te rzeczy?
— Cicho-że bądź.
— Aha! Rodzina Vervelle, mocno zgorszona tem dziwnem zjawiskiem, przeszła od swej zwyczajnej czerwieni do kolorów wiśni.
— To daje pieniążki, rzekł Józef. Są ryby w saku?
— Ile ci trzeba?
— Pięćset... Ściga mnie kupiec z rasy dogów: tacy, skoro raz wpiją zęby, nie popuszczą. Co za plemię!
— Dam ci słówko do mego rejenta...
— Ty masz rejenta?
— Tak...
— To mi tłumaczy, czemu ty robisz jeszcze policzki różowym kolorem, wyborne na afisze perfumerji.
Grassou zaczerwienił się mimowoli, malował Wirginję.
— Bierz-że naturę jak jest! ciągnął wielki malarz. Panienka jest ruda. No i cóż, czy to grzech śmiertelny? Wszystko jest wspaniałe na płótnie. Wal-że cynobru na paletę, podgrzej mi te pyski, wydobądź te piegi, nie żałuj omasty! Chcesz być inteligentniejszy od Natury?
— Masz, rzekł Fougeres, weź za mnie pendzel, gdy będę pisał.
Vervelle potoczył się do stołu i nachylił się do ucha Piotra.
— Ależ ten pacykarz wszystko zepsuje, rzekł.
— Gdyby chciał zrobić portret panny Wirginji, wart byłby tysiąc razy więcej od mego, odparł Fougères oburzony.
Słysząc te słowa, mieszczuch zrejterował łagodnie ku żonae, zdumionej wtargnięciem dzikiej bestji i niezbyt uspokojonej tem że przybysz bierze udział w portrecie córki.