Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wstęp, proszę pani, rzekł adwokat, wyłuszcza szczegółowo położenie w jakiem się państwo znajdujecie oboje. Następnie, w pierwszym punkcie, uznaje pani, w obecności świadków dwaj rejenci i mleczarz u którego mieszkał pani mąż — którym zwierzyłem tajemnicę i którzy zachowają najgłębsze milczenie; uznaje pani, powiadam, że osobnik wskazany w aktach, — którego stan jest zresztą stwierdzony aktem tożsamości wygotowanym u pana Aleksandra Crottat, rejenta pani, — jest hrahią Chabert, jej pierwszym małżonkiem. W drugim punkcie, hrahia Chabert, w interesie pani szczęścia, zobowiązuje się nie czynić użytku ze swych praw inaczej niż w wypadkach przewidzianych przez sam akt. (— A te wypadki, rzekł Derville czyniąc nawias, są nie inne, niż uchybienie klauzulom tego tajemnego układu). Ze swej strony, podjął, pan Chabert zgadza się w porozumieniu z panią wszcząć kroki o wyrok sądu, unieważniający jego akt zgonu, a zarazem rozwiązujący jego małżeństwo.
— To mi wcale nie odpowiada, rzekła hrabina zdziwiona, ja nie chcę procesu. Pan wie czemu.
— Punktem trzecim, ciągnął adwokat z niewzruszonym spokojem, zobowiązuje się pani upewnić na imię Jacka, hrabiego Chabert, dożywotnią rentę w kwocie dwudziestu czterech tysięcy franków, wpisaną w Wielką Księgę Długu Państwowego, której kapitał przypadnie pani po jego śmierci...
— Ależ to o wiele za drogo, rzekła hrabina.
— Czy zdoła pani ułożyć się taniej?
— Może.
— Czegóż tedy pani chce?
— Ja chcę... ja nie chcę procesu, chcę...
— Aby został nieboszczykiem, przerwał żywo Derville.
— Proszę pana, rzekła hrabina, jeżeli mam płacić dwadzieścia cztery tysiące rocznie, pójdziemy do sądu...
— Tak, pójdziemy do sądu, wykrzyknął głucho pułkownik, który otworzył drzwi i ukazał się nagle żonie, z jedną ręką zatknię-